czwartek, 26 lipca 2012

Miłość od pierwszego włożenia.

Audrey Wrong "Monkey, Mo"
dziewiętnastoletnia zmiennokształtna
zmienia się oczywiście w małpę
urodzona 16 września
w Las Vegas


Tej panny nie trzeba opisywać. Wystarczy poobserwować ją przez jakiś czas i od razu wiadomo jaka jest. Co można sobie o niej pomyśleć, gdy się na nią spojrzy? Od razu widać, że jest wrażliwa, a przy tym odważna. No i straszny z niej dziwak, naprawdę. Kolorowe dredy, kilka kolczyków i od razu widać, że coś nie halo, a jeszcze jak założy jeden ze swoich staromodnych hipsterowskich swetrów to już w ogóle zastanawiamy się skąd ona przybyła. Ale nie, wcale nie jest jakaś straszna. Jest strasznie sympatyczną osóbką, która potrafi dogadać się naprawdę z każdym. Ma swoje sposoby, a co. Do każdego, nawet nieznajomego przyjdzie z szerokim uśmiechem na twarzy służąc puszką piwa, czy czymś w ten deseń. Ale nie jest jakąś pijaczyną, wręcz przeciwnie. Rzadko kiedy sięga po alkohol, a narkotyków nie tyka. Dziwne? Wcale nie. Większość osób uważa, że jej to niepotrzebne, żeby śmiać się z byle czego, czy płakać bez powodu. Wrong jest strasznie uczuciową osobą, co nierzadko jej przeszkadza. Jest przyjacielska, ale nie zawsze. Raz na jakiś czas miewa swoje humory i dogryza innym z byle powodu. Ale nie ma powodu do obaw, przytuli każdego, nawet jeśli nie ma takiego powodu. Właśnie, Mo uwielbia się przytulać. I kisiel. I różowe skarpetki.
Jeśli chodzi o jej otwartość to różnie bywa. Nie potrafi otwarcie mówić wszystkim dookoła o swoich problemach, natomiast jeśli zachce jej się siku to od razu wszyscy o tym wiedzą. Jest raczej słuchaczem. Ze swoim doświadczeniem mogłaby zostać jakimś psychologiem. Kto wie... Może takie będą jej dalsze plany? Oczywiście, z pewnością nie będzie miała zamiaru opuszczać Szkoły dla Dzieci Nocy i jeśli miałaby zostać psychologiem to szkolnym, a co! Co do szkolnego personelu to strasznie go uwielbia. Jeśli ktoś pamięta jeszcze ŚP Justine Blake, niegdyś woźną, powinien od razu pomyśleć o tym, kto z nią urządzał sekretne dyskoteki, czy uciekał z lekcji przez okno w szkolnej toalecie. A może ktoś jeszcze pamięta, jak to Matthew Knight podkochiwał się w tej przeuroczej kobiecie... No i ten, Audrey uwielbia pomagać personelowi, a najbardziej kucharkom czy dozorcą. Umyć toalety, czy ugotować obiad. Ogólnie strasznie z niej pomocna osóbka, a co! Uwielbia kolorowe rzeczy, jej świat jest strasznie kolorowy. Nawet jej włosy ciągle nabierają innych barw. O właśnie, jakiś czas temu zrobiła sobie śliczny tatuaż uwieczniony na fotografii poniżej. Wniosek z tego taki, jeśli cokolwiek Cię trapi, zgłoś się do Monkey, która zaraz zacznie Cię przytulać i słuchać, co tam masz jej do powiedzenia. Uwielbia to robić, to znaczy przytulać. Każdego,  bez względu na wiek, czy wygląd, ale o tym chyba była już mowa...
Ponadto, wariateczka z niej na sto pro, o czym wie większość tutaj zgromadzonych, a kto jeszcze tego nie wie, dowie się w najbliższej przyszłości. Ta dziewczynka z pewnością nie zniknie w tłumie.
Ale, tak jak każdy, i Wrong ma swoje tematy tabu, których nie porusza przy nikim. Tak właściwie to ona bardzo mało mówi o sobie, swojej przeszłości czy innych pierdołach, które mało kogo interesują. Unika opowiadania o sobie jak tylko może, przez co niejedna osoba jest urażona, ale ona po prostu nie będzie o sobie opowiadać i już. Może komuś kiedyś uda się ujarzmić to zwierze i wydobyć z niej to, co najpiękniejsze. Może... 
Co jeszcze można o niej rzec? W najbliższej przyszłości planuje stworzyć mini zoo w swoim pokoju, domku. Zobaczymy, jak to będzie, bo w sumie Mo nie lubi kotów, ani psów. Pożyjemy, zobaczymy, no.

Cześć, jestem Mo, mam fajny ogon, uwielbiam kisielki i różowe skarpetki!

[Karta wyszła jak zawsze, pewnie kiedyś ją ogarnę, a póki co gorąco ściskam tutaj każdego i mam nadzieję, że co niektórzy mnie tutaj będą pamiętać. Zdjęcia z weheartit. :D]

środa, 25 lipca 2012

Wild hearts can't be broken.

Tumblr_m2dtksgrdb1qj7lyuo1_500_large

| Marcelina Julia Grusiecka |
| „Gruszka” | „Marcela” |
| urodzona jedenastego czerwca 1996 roku w Polsce |
| hybryda demona i łowcy |
| pokój numer 14 (?) |

            Jedenasty czerwca, rok dziewięćdziesiąty szósty, Polska, lokalizacja bliżej nieznana. Nad państwem z białym orłem na czele zawisły ciężkie chmury. Bezkresny błękit nieba niespodziewanie otulił szary woal. Pracownicy stacji meteorologicznych byli niezwykle zdumieni natychmiastową zmianą pogody, tym bardziej, iż wczorajsze pomiary i obserwacje jednogłośnie wskazywały słoneczne popołudnie. Jednakże ich prognozy okazały się błędne, gdyż pierzaste szare „owce” zaczęły ronić swoje łzy. W tym samym czasie mężczyzna przemierzał przez ulice niedużej mieściny. Ubrany był w szarą bluzę. Szeroki kaptur skutecznie chronił tożsamość tegoż człowieka. Pewnie mijał kolejne skrzyżowania, ignorując coraz to intensywniejsze krople wody, odbijające się od zniszczonego chodnika. Deszczowi towarzyszył silny, porywisty, północny wiatr, który był przewodnikiem nadciągającego karawanu czarnych, burzowych chmur. Mężczyzna słyszał już puste i złowrogie odgłosy piorunów przedzierających się przez dziesiątki kilometrów. Ostatecznie jego wędrówka zakończyła się przed drzwiami pewnego mieszkania, które znajdowało się w starej kamienicy. Człowiek wszedł bez pukania, niezwykle pewnym krokiem. Przemierzył korytarz, a następnie udał się w kierunku prowizorycznej kuchni. Mimowolnie spojrzał na zegar, wiszący na zdezelowanej ścianie. Trzynasta dziesięć. Nagle stanął wstrząśnięty widokiem, jaki zastał. Scena, jaką ujrzał, skutecznie wyrwała go z zamyślenia. Jego źrenice zwęziły się z przerażenia, serce zaczęło wybijać najdziksze rytmy w klatce piersiowej, zaś usta domagały się jakiejkolwiek ilości wody. Zamknął mocno powieki, aby ponownie je otworzyć, jednakże sceneria nie uległa zmianie. Dopiero teraz doszedł do niego głośny płacz dziecka.
            Właśnie w tej chwili na świat przyszła Marcelina Julia Grusiecka.

Tumblr_lw9fm6e1br1r47u24o1_1280_large

Rok przed narodzinami Marceliny cały świat istot magicznych drżał z oburzenia. Otóż światło dzienne ujrzał sekret, precyzyjnie ukrywany przez pewną nietypową parę. Określenie tego związku jako „nietypowy” to najłagodniejszy epitet. Ta dwójka z góry była skazana na porażkę, a dalsze utrzymywanie kontaktów groziło surowymi konsekwencjami. Kto by słyszał o pięknej demonicy, która wdaje się w romans z łowcą, tępicielem jej gatunku? Jednakże najwidoczniej prawa ręka Lucyfera, zwana Vindice nie zważała na reprymendy, czy nagany. Szanowany łowca Terrore również nie reagował na jakiekolwiek rady, uwagi, wskazówki. Oboje kontynuowali swoje spotkania, aczkolwiek stali się ostrożniejsi. Nie, to na pewno nie był przelotny romans. Za wiele ryzykowali, za dużo poświęcali, aby to wszystko zakończyło się w niedalekiej przyszłości. To było coś trwalszego. Oboje pielęgnowali starannie to uczucie w swoich sercach, podsycali nadzieją, aby nikły płomyk miłości nie zgasł, zagrożony hucznym wiatrem dwóch wrogich światów. Obawiali się o każdą następną minutę własnego istnienia, aczkolwiek byli ze sobą i to napawało ich szczęściem, które zagłuszało wszelkie lęki.
            Owocem tej pięknej miłości stała się Marcelina. Była niczym symbol uporu, miłości, odwagi oraz poświęcenia. Vindice oraz Terrore odcięli się od świata istot magicznych i cały swój czas poświęcali wychowaniu córeczki. Z morderców pozbawionych sumienia stali się troskliwymi rodzicami. Sami byli zadziwieni swoją radykalną zmianą, ale mieli większe ambicje od zabijania na potęgę. Przybrali nową tożsamość jako państwo Grucieccy. On, Jakub, zdobył wygodną posadę w banku dzięki stałym awansom. Ona, Weronika, od rana do południa pracowała jako sekretarka w kancelarii prawniczej. Funkcjonowali jak pospolici ludzie i z codziennej monotonii potrafili wycisnąć wiele kropel szczęścia.
            Marcelina zaś rosła jak na drożdżach. Dosłownie. W przedszkolu przewyższała swoje rówieśniczki, przez co miała dostęp do lalek barbie i koników pony ustawionych na najwyższych półkach. Dodatkowo odznaczała się delikatnością, inteligencją i kulturalnością. Jej wychowawcy nie mogli przestać chwalić jej zapału do czytania książek, ciekawości świata oraz swobodnego przyswajania wiedzy. Komplementy nie ustawały ani w podstawówce, ani w gimnazjum. Każdą klasę kończyła z wyróżnieniem za wysokie wyniki w nauce. Krótko mówiąc: miała szczęśliwe dzieciństwo, a wiek młodzieńczy rozpoczęła równie udanie.
            Sielankowe życie państwa Grusieckich przerwało pewne wydarzenie. Otóż łowcy namierzyli swojego dawnego współpracownika oraz poszukiwaną od lat szesnastu Vindice. Informacja o istnieniu Marceliny tak rozwścieczyła Lucyfera i Łowcę Decydującego, iż wspólnie zaplanowali spisek. W wyniku dokładnie zorganizowanej operacji, rodzice Marceli zginęli. Nikt dokładnie nie wie, co się stało, a dziewczyna nikomu o tym nie wspominała. Sama ledwo uszła z życiem. Po tym tragicznym wypadku posiada na lewym ramieniu bliznę w kształcie błyskawicy. Plotka głosi, że nad jej losem ulitował się młody łowca i zdradził istnienie Szkoły dla Dzieci Nocy. Rudowłosa skorzystała z danej szansy i uciekła do Ameryki Północnej. Tam w porozumieniu ze swoimi pobratymcami odnalazła instytucję, która miała jej zapewnić bezpieczeństwo. 
Tak kończy się pewien rozdział w życiu Marceliny Julii Grusieckiej i rozpoczyna nowy, gdyż życie... gdyż życie toczy się dalej. Pewnie jesteś ciekawy jak potoczą się jej dalsze losy? Ja również, ale przeczuwam, że mordercy jej rodziców gorzko tego pożałują.

Tumblr_lrn9hpmcj21qeo03no1_500_large

Szary przechodzeń patrzy na tę urodziwą pannę i zastanawia się jakim cudem jednym z jej rodziców jest demon? Z wyglądu bardziej przypomina anioła, niźli jakąś bestię żądną krwi. Spojrzy jedynie na jej niewinne błękitne oczy i jest wielce przekonany, iż prędzej ma do czynienia z nefilim, niżeli z kambionem.Marcelina jest właścicielką niebanalnej urody, głównie ze względu na swoją rasę. Kambiony w końcu mają uwodzić bezbronną ludzkość, aby następnie patrzeć na cierpienie niewinnego człowieka. Pierwsze, co rzuca się w oczy obserwatora to rzadko spotykany odcień skóry. Karnacja dziewczyny przypomina barwą delikatną porcelanę, czy też jasne, białe mleko. Alabastrowa cera jest jednym z wielu atutów szesnastolatki. Włosy stanowią wyraźny kontrast pomiędzy bladziutką twarzyczką. Marcela wyróżnia się z tłumu intensywnie rudą czupryną. Najczęściej spina ją w luźne koki, bądź klasyczne kucyki, a niesforne kosmyki opadają na jej gładkie, czasem subtelnie zaróżowione, policzki. Jak na typowego rudzielca posiada nieliczne piegi, które okrywają jej zgrabny, lekko zadarty nos. Naturalnym kolorem tęczówek uczennicy jest czerń, lecz jest wdzięczna osobie, która wynalazła soczewki kontaktowe. Może i ten błękit wygląda na niewyraźnie stłumiony poprzez ciemną barwę, ale cieszy się efektem. Najczęściej używa niebieskich soczewek, aczkolwiek próbowała również z zielonymi. Obecny rezultat bardziej przypadł jej do gustu. Błękitne oczy zdradzają częste zamyślenie ich posiadaczki. Upiększają je firanki gęstych rzęs. Do jej walorów możne również dodać pełne różane wargi, często wykrzywiane w przyjacielskim uśmiechu. Pomimo ujmującego oblicza, rudowłosa skarży się na swoje sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu. Wobec większości uczennic wydaje się kruszynką. Całe szczęście, iż ta „kruszynka” posiada imponującą kolekcję szpilek. Marcelina jest osobą szczupłą, proporcjonalnie zbudowaną, o zgrabnych, długich nogach, które niekiedy odsłania, wybierając zwiewne, lekkie sukienki. Częściej jednak spotkasz ją w luźnych dżinsach, bluzie (oczywiście większej o dwa rozmiary) oraz wygodnych, znoszonych trampkach. Lubi eksperymentować ze swoim wizerunkiem.

427724_400086220008456_225512134132533_1768510_1654285608_n_large

Jej charakteru nie da się zawrzeć w kilku słowach, zdaniach, a nawet całe wypracowanie najzdolniejszego pisarza nie dorównałoby prawdziwej osobowości Marceliny. Jest z niej istota niezwykle różnorodna, o wielu obliczach, zmienna niczym kameleon. Gwałtownie przeinacza swoje misterne plany i opinie na dany temat, jest niestała w uczuciach. Jej dusza przypomina nieustanną walkę cech charakteru. Wygrywają te, które są silniejsze i triumfują w danej chwili. Nigdy nie wiadomo, jakim uśmiechem obdarzy swojego rozmówcę. Czy będzie on sympatyczny i szczery, a może jadowity i ironiczny? Wpływ na jej kontakty międzyludzkie ma również humor. Także ogólnie rzecz biorąc… niech nikt nie zrazi się jej lodowatym spojrzeniem. Może po kilku wymianach zdań zaakceptuje kogoś, a nawet będzie potrafiła określić go mianem „kolegi/koleżanki”? Tylko niech nikomu nie przyjdzie na myśl, iż uda mu się „oswoić” pannę Grusiecką w pięć minut dzięki miłej gadce. Jej grzeczność i tolerancja mogą tego nie strawić.


Według wszelakich źródeł wiedzy o istotach magicznych, kambiony potrafią jedynie panować nad żywiołem ognia. I faktycznie, Marcelina opanowała tę umiejętność do perfekcji. Manewruje płomieniami siejącymi zło jak tylko jej się spodoba. Jest w stanie przejąć kontrolę nawet nad najdzikszym i największym pożarem. Niech nikt nie będzie zdziwiony, kiedy w odpowiedzi na nieuprzejmość spali większość jego garderoby. Jednakże jest ona córką jednego z najpotężniejszych demonów. A ta rasa istot magicznych ma wiele zdolności, do których należą między innymi teleportacja, władanie czyimś umysłem, czy telepatia. Nastolatka odkryła u siebie te umiejętności, jednakże musi poświęcić im więcej czasu. Żadnych z nich nie rozwinęła nawet do poziomu podstawowego, ale uparcie ćwiczy codziennie.



powiązania | archiwum myśli spisanych


[Dzień dobry, cześć i czołem. Karta uzupełniona, jednakże planuję poprawki. Nie miałam przedtem do czynienia z blogami zespołowymi, więc z góry przepraszam za własne niedopatrzenia i błędy. Jestem otwarta na wszelkie propozycje. Zdjęcia pochodzą ze strony weheartit.com. Krótkie przywitanie kończę pozdrowieniami.]      

niedziela, 22 lipca 2012

Mów mi Gabe.

Zabawne jak kilka słów może sprawić, że człowiek będzie wyglądał na zasmuconego. Wystarczyło, że trzy słowa zostały wykrzyczane, a niebieskie oczy przestały radośnie błyszczeć. 
-Nie znam cię – powtórzyła osoba, patrząc na chłopca o niebieskich oczach ze wściekłością. 
-Znasz, jestem Gabe – wypowiedział łagodnie i wyciągnął dłoń, chciał pogłaskać towarzysza po policzku. Odsunął się, a Gabe zastygł. Zabolało.
Ręka niebieskookiego wróciła powoli na swoje miejsce przy tułowiu.
-Jak masz na imię? Nazwisko? Skąd pochodzisz? Jak się tutaj znalazłeś? Kim ty właściwie jesteś? Odpowiesz mi na to kiedyś? –Pytania brzmiały prawie jak warknięcia, tym razem to chłopak zrobił krok w tył.
Gabe zagryzł dolną wargę, jak miał w zwyczaju. Często gryzł swoje pełne, niemal kobiece usta, kiedy był zestresowany.
-Nie – odpowiedział po chwili ciszy, opuścił głowę, przypatrując się butom. Kilka brązowych kosmyków przesunęło się w dół.
-Dlaczego?
-Zostawiłem to, nie ma tego wszystkiego, jestem po prostu Gabe, nic więcej – oznajmił, podnosząc wzrok, nieco niepewnie spoglądając na swojego rozmówcę. 
-W porządku, dla mnie jesteś niczym, nawet nie jesteś Gabem.
Gabe zacisnął oczy, gęste rzęsy rzuciły cienie na jego chorobliwie blade policzki. Zabolało. 
-Po prostu nie mogę…
Rozmówca spojrzał na niego i uśmiechnął się kpiąco.
Gabe wyglądał jakby pod wpływem spojrzenia, które czuł, zmalał o co najmniej kilka centymetrów, a przecież i tak jego wzrost nie był zbyt pokaźny, zaledwie metr siedemdziesiąt pięć, gdzie uparcie dodawał "i pół". 
-Powiedz coś – poprosił Gabe, jego głos drżał lekko, ale chłopak otworzył oczy i jedyne co zobaczył to plecy swojego przyjaciela. Nie, już nie przyjaciela. 
Gabe opadł na trawę i podciągnął kolana pod brodę, owijając je szczupłymi rękoma
Bolało, a przecież mógł powiedzieć.
Nazywał się Angelo Brasi, chociaż i tak wszystkim podawał się za Gabe’a.
Pochodził z Włoch, a urodził się w nie tak znanej, ale pięknej i kolorowej Vernazzie.
Czasami sam się zastanawiał jakim cudem trafił, aż do Stanów Zjednoczonych, ale zwalał to na ciągłe przeprowadzi, których zaliczył naprawdę wiele, a miał dopiero szesnaście lat.
Nie odpowiadał, bo się może trochę bał, bo może w końcu by mu się wymsknęło, że jest nefilim.
W tej chwili Gabe chciał rozwinąć skrzydła i uciec, ale to pragnienie nie było niczym nowym.
Canton, Ohio, Stany Zjednoczone, rok 2011.
Angelo Brasi ▬ Gabe
17 lat ▬ 13.03.1995
pokój … ▬ nefilim 
"Znajdź sobie miejsce we własnej głowie i schowaj się tam."
Cytat z filmu "Efekt motyla".

[Pięć razy zmieniana muzyka, trzy razy zmieniany cytat i tragiczna karta postaci, czy może być lepiej?
Może, ponieważ zachęcam Was do wątków z nami oraz tworzenia powiązań, mam nadzieję, że będzie nam się miło współpracowało.
Co do pokoju, to kto chce z Gabem?]

My little secret....

''Pozwólcie, że opowiem wam krótką historię, o pewnej osóbce, stwarzającej pozory delikatnej róży, która w każdej chwili może się rozpaść na miliony małych ' kawałeczków', jednak potrafi też nieźle ukłuć' - A

Dawno dawno temu, na świat przyszła mała dziewczynka, lecz nie wiedziała co się z nią stanie gdy ukończy szesnasty rok życia. Jej piękna i utalentowana matka, zmarła tuż po porodzie, a raczej została zamordowana. Jej starsza siostra Cassidy miała wtedy trzy latka. Ojciec nadał dziewczynce imię Madeleine po prababci. Młoda dama, dorastała w Miami, skąd pochodzi, Cassie wyjechała, wiec została tylko z ojcem. Układało im się niezbyt dobrze, wieczne kłótnie, ucieczki, imprezowanie, tak objawiał się młodzieńczy bunt Maddie. Ojciec zatem potrafił jej wygarnąć śmierć matki,  i obwinić ją o to, gdzie wcale to nie była jej wina. Raczej.
W dzień jej szesnastych urodzin, zaczęło się dziać z nią coś zupełnie, dziwnego....nie ludzkiego. Ojciec, zabrał ją daleko poza miasto, i powiedział jej, co i jak się  z nią stanie, że jest nietypową dziewczyną, dostała dar, którego jej siostra nie ma. Powinna się cieszyć, że to ona została obdarzona, jednak? Madeleine wcale się nie cieszyła, uznawała to za przekleństwo, które ją dotknęło. Nienawidziła siebie i tego czym jest. Z roku na rok, zaczęła się bardziej przyzwyczajać do swojego życia, próbowała kontrolować to, a zarazem żyć jak normalna nastolatka. Miała zaufanych przyjaciół, lecz nie mogła wyjawić im małego sekretu.  Była, a raczej nadal jest, zwariowana, szalona, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wieczna optymistka, tak myślę, że to dobre stwierdzenie o niej, mimo, że nie miała lekko w życiu.

Pewnego dnia, będąc w parku, natknęła się na dziwną ulotkę, z 'dziwną' szkołą. Zaczęła ją przeglądać swoimi dużymi czekoladowymi oczami,  jej kręcone ciemne włosy, swobodnie opadały na jej delikatną  twarz. Akurat miała je rozpuszczone, lubi też je sobie spiąć, lub po prostu potargać. Czytała w myślach to i owo o tej szkole, poruszając przy tym swoimi pełnymi ustami.  Stwierdziła, że jest trochę daleko, jednak pasuje ona do niej, po części. Madeleine postanowiła o tym porozmawiać z ojcem i jak najszybciej udać się do tego miejsca.
Jadę!
- Oświadczam Ci, że wyjeżdżam właśnie tam.-  Wręcz rzuciła ulotkę na stół i pokazała dokładnie palcem.
- Chyba sobie żartujesz- Bryan stanowczo podniósł ton- Nie dość, że twoja zadufana siostra wyjechała, to teraz Ty?
- Zrozum, to miejsce jest idealne dla mnie! - Podniosła się gwałtownie z krzesła.
- Nie zgadam się
- Ale ja Cię wcale nie pytam o zdanie, ja Ci to oświadczam, i nie mam zamiaru słuchać twoich sprzeciwów. Idę się pakować. - Skończyła momentalnie, i ruszyła do góry, nie słuchając ojca.

 Zapakowała bagaże, i usiadła na łóżku. Nie wiedziała co zrobić, wyjechać i zostawić dotychczasowy życie, przyjaciół? Czy zostać i czuć się jak wyrzutek wśród ludzi.....
Siedziała tak, i nie zauważyła nawet, że jest noc.  Postanowiła wyjechać, jak będzie bardzo źle, może wrócić.  Na ogół w nocy są pustki. Zeszła po cichu na dół i napisała krótki list.

" Drogi tato, wiem, że możesz być zły, ale ja już dłużej tak nie mogę. Czuję się tutaj jak wyrzutek, nie chcę tak, Ty jesteś normalny, to mama była inna, dobrze o tym wiesz. Tam są ludzie, podobni do mnie, pomogą mi. W razie czego, zawszę mogę wrócić, zadzwonię jak dotrę na miejsce. 
Mimo Ciągłych kłótni, to i tak Cię Kocham. "
 Madeleine"

Położyła list przy jego łóżku, na widocznym miejscu, i  wyszła z domu, wsiadła w samochód i ruszyła w drogę. Bardzo długą drogę. Musiała to zrobić, po prostu musiała. Chciała się przekonać jak tam będzie, czy się za klimatyzuje, czy wróci.

Zajechała na miejsce rano, pozostawiła samochód na pobliskim parkingu, i ruszyła do wielkiego budynku. Wyglądała na pewną siebie młodą kobietę, jednak  środku, panicznie się bała.
Na pierwszy rzut oka, można ją błędnie ocenić.
Grzeczna dziewczynka, z pewnym charakterkiem, jakim? Dowiedzie się wkrótce.
 Budynek był duży i okazały, zadziwiała się nim, korytarze szerokie i długie.
 Stukała szpilkami o posadzkę szukając sekretariatu. Znalazła go, pukając weszła do środka.
 Przedstawiła się i podała wszystkie dane. Miła kobieta w średnim wieku, dała jej kwestionariusz który musiała wypełnić.


"Chociaż, przeżyła wiele  życiu tragedii, nigdy nie schodzi jej uśmiech z twarzy, chyba, że stanie się coś na prawdę złego.Uważa, że trzeba żyć dalej, mimo, że życie jest takie ciężkie i niesprawiedliwe. Nic nie jest sprawiedliwe...
  Poznajcie ją"

Zaczęła czytać na głos:

Nazywam się:

Madeleine Stoner

Mam:  18 lat
Moja rasa to: Zmiennokształtna i zmieniam się w Irbis.
Czasem mówią na mnie''Maddie'' "Mad"

'' Najlepiej Opowiedzieć coś o sobie"- Zacytowała z uniesioną brwią. Podparła głowę ręką i zaczęła się zastanawiać, powiadając w myślach:

''Mój Charakter? Raczej ciężko jest opowiadać o sobie, najlepiej jak się mnie pozna samemu'- Pomyślała sobie dość głośno, w sumie...  powiedziała to.
 Przypomniały się jej słowa jej przyjaciół, którzy kiedyś ją podsumowali i opisali właśnie tak:

'. Jak to się mówi ''Wilk w owczej skórze''. Zazwyczaj jest delikatna, miła,zabawna, zwariowana, przyjacielska i pomocna(dlatego zwykle to do niej ludzie przychodzą z problemami), czasem nieśmiała lub nieufna. Jest w niej jeszcze wiele cech, które być może ukaże. Czasem potrafi zachowywać się jak dziecko, które właśnie ujrzało największe wesołe miasteczko.  No właśnie i jest druga strona natury jak ktoś ją rozzłości, lub coś podobnego, wtedy jest źle. W niektórych sytuacjach nie potrafi jeszcze zapanować nad''darem'', dlatego też czasem wyrastają jej uszy i ogon, wtedy śmiesznie wygląda. Zdecydowanie potrafi: zajść za skórę, być wredna i chamska jak już się zadomowi. A na początku, miła, i przyjacielska, sprawdza ludzi.  Czasami ma ataki złości lub paniki. Jak jest zła lepiej ''Bez kija nie podchodź'. Szybko nawiązuje nowe kontakty i się zaprzyjaźnia choć czasami jest naprawdę ciężko- jak to ona uważa . Jest Heteroseksualna, ale i też tolerancyjna dla innych. Jak każda kobieta ma zmienne humory. Nie lubi przebywać sama, chyba, że tego chcę, albo jest inny powód ku temu. W najmniej odpowiednich momentach potrafi wtrącić swoje trzy grosze, co zazwyczaj jest z tego afera lub kłótnia Lubi się śmiać i jeść lody truskawkowe, pić kawę latte i najróżniejsze drinki, nie zapomnijmy też o tym, że uwielbia imprezy. Ceni sobie szczerość, ale nienawidzi kłamstw, już woli poznać nawet tą najgorszą prawdę.. Panicznie boi się Pająków, węży i wszystko co z tym związane, więc jeśli coś takiego zobaczy piszczy, krzyczy, aż ogłuchnąć można... Późnymi wieczorami bądź nocą można spotkać ją w parku, lesie bądź na dachu szkoły, lubi oglądać gwieździste niebo wraz z widokiem pełnego księżyca pośród malutkich migocących gwiazd, wtedy budzą się w niej  cechy marzycielki i romantyczki
Nie zapomnijmy też, że potrafi być drapieżna, i dzika, lubiąca imprezy, modę, makijaż. Krótko mówiąc, jest zarazem słodka, jak i gorzka. Zależy dla kogo .''

 Zaśmiała się cicho, na same wspomnienia o tym, już zaczęła czuć, że ich jej brakuje.
Przeszła dalej do kwestionariusza.


Pochodzę z Miami, tam się urodziłam i wychowałam.
Wspomnę, że mam Siostrę Cassidy,która prawdopodobnie  błąka się gdzieś po świecie, a ojciec został   mieście.- To chyba na .tyle

Dodatek:
- Kocha się w biżuterii.
- Uwielbia gotować i wytwarzać nowe dania.
-  Świetnie gra na fortepianie, maluje, rysuje.
- Świetnie gra na Skrzypcach.
- Nie lubi przebywać sama.
- Lubi najróżniejsze drinki
- Nie potrafi pływać.
- uprawia jogging.
- Lubi zwierzęta.
- Zazwyczaj jest punktualna.
- Lubi modę, szpilki, ubrania, makijaż itp.

Mała Ciekawostka: . Dar objawił się u mnie w wieku 16 lat. Posiadam dwa tatuaże: na wewnętrznej stronie nadgarstka napis. Jeśli zapytasz może kiedyś Ci powiem co oznacza. Na lewej łopatce, znaczek.
Nigdy Nie rozstaję się z tym o to Wisiorkiem, zawszę mam go zawieszonego na szyi, śpię z nim, kąpie się i wszystko inne. Jest to  pamiątka po mamie, jest on najcenniejszy w moim życiu i jedyny taki na świecie, może kiedyś komuś opowiem historię dogłębnie, kto wie..

Zakończyła wypełnianie i oddała dokumenty, miłej pani.
Powiedziała jej wszystko co i jak. W Akademiku Madeleine zajęła pokój z numerem 8.
Na koniec podziękowała i uśmiechnęła się do kobiety, wychodząc.







[ Od Autorki: Wydaje mi się, że karta jest taka sobie, za błędy przepraszam, pisałam ją w lekkim 'pośpiechu'. Będzie ona z czasem ulepszona i poprawiona. Witam wszystkich, mam nadzieje, że niektóre osoby mnie tutaj pamiętają. Na wątki zawsze chętna, więc śmiało zaczynać. Zajęty wizerunek to Lucy Hale.  To chyba na tyle :)]




niedziela, 15 lipca 2012

Ważne i mniej ważne.

Podstrona będzie z czasem uzupełniana.

Bliscy i dalecy.

Z czasem podstrona będzie uzupełniana.

Principium vitae, finis esset.






Damon Roy Blade
znany jestem teraz jako 
Asper
 
Liczę sobie 21 lat, przynajmniej ciałem. Duszą nie powiem wam, ale jestem już dość stary.
Patrząc na mnie powiesz Inkub, super....ale nie trafiłeś. Jestem Aniołem któremu powoli bliżej do Upadłego.

Kiedyś się uczyłem, teraz już nie. Zostałem tzw. Czarnym Łowcą, pozbywał się Nocnych Łowców którzy zapędzają się na teren Szkoły Dla Dzieci Nocy.

"- Umiesz choć raz podejść do kogoś i nie obrazić?!
- Nie, bo ludzie mnie wkurwiają....a to cholernie źle."


Pytanie mnie jaki jestem, jest po prostu bezsensowne. Jednak inni oceniają mnie jako gnoja bez serca, ostatnio słyszę to coraz częściej. Sarkazm, arogancja i chłód to u mnie podstawa. Odkąd nie pamiętam większości zdarzeń z mego życia ponoć jestem gorszy niż wcześniej. Trzymam dystans do ludzi, nikomu nie ufam, no i tajemniczy ze mnie gość. Gdy pojawiają się przebłyski wspomnień ponoć staje się lepszy, ja tego nie zauważam, ale inni tak twierdzą. Kiedy muszę potrafię manipulować innymi bo wtedy jest mi łatwiej osiągać cele.
Według wszystkich nawet z wyglądu się zmieniłem. Mają racje, blond włosy teraz ściemniały, wieczne zadowolenie na twarzy zmieniło się w masę chłodu. Dwukolorowe ślepia, teraz są szarawe wpadające prawie w czerń. Do tego 187 cm wzrostu, dobrze zbudowane ciało, kilka tatuaży. Efekt ciekawy, nawet ja to przyznam.

 



"- Jesteś beznadziejny.
- Beznadziejny jest świat i życie, a ja inny niż byś chciała."


Jeśli znaliście mnie wcześniej, nie zbliżajcie się do mnie. Nie poznam was. Nie pamiętam praktycznie nic ze swojej przeszłości. Usunięto mi wspomnienia, bo uważali że tak będzie lepiej że wtedy nie będę rozpraszał się przez bliskie mi osoby. Nie udało im się tylko jedno, co jakiś czas pojawiają się przebłyski przeszłości, to pozwala mi ogarnąć sytuację.




Coś więcej o mnie
- Posiadam kocura Metus'a, wredna bestia łażąca za mną krok w krok.
- Trenuję parkour i freerun. Po co? Dla zabicia czasu gdy mam go za dużo.
- Jestem biseksualny. Jeśli coś komuś nie pasuje to macie pecha.

[Siemka znów. Tym razem postać trochę zmieniona. Wszelkie wątki i powiązania jak najbardziej, więc nie pytajcie. Karta jest jaka jest, może coś zmienię później...może nie, zobaczę czy będzie mi się chciało.]

czwartek, 12 lipca 2012

Kill your enemies


   Po tymże padole pałęta się wielu ludzi. Iluś tam Amerykanów, iluś tam Europejczyków, iluś tam Azjatów i iluś tam Australijczyków. Mamy istoty wyższe i niższe, ładniejsze i niższe, płci tej bądź tamtej oraz osobników zwyczajnie wrednych, jak i miłych. Do wyboru, do koloru. Jednakowoż, nie każdy jest kimś ponad człowiekiem. Nie znajdziesz medium na pierwszej lepszej ulicy, a o Elfie w supermarkecie możesz sobie pomarzyć. Z drugiej strony, nikt nie może mieć pewności, że ich bliscy są normalni, o ile mogę to tak ująć. Ale spokojnie, to nic takiego. Mirabele Jackson, dwudziestotrzyletnia prezenterka w śniadaniowej, nowojorskiej telewizji też nie miała o tym pojęcia, chociaż przecież z takową istotą miała do czynienia nie tyle, co często, a bardzo.
   Ilekroć myślała na głos o tym, że Dean Forest został zesłany jej z nieba, kiedy to była w największym dołku, ów mężczyzna uśmiechał się kącikiem ust i pozwalał kobiecie wtulić się w niego jeszcze bardziej. Niestety, Mirabele nie miała pojęcia o tym, kim jest jej chłopak. Nie zdawała sobie sprawy z majestatycznych skrzydeł wyrastających mu z pleców oraz o jego prawdziwym pochodzeniu, ale miała pojęcie o tym, jak bardzo jej pomógł. Zdawało się, że nic więcej do szczęścia jej nie było trzeba, kiedy to wchodziła do studia szczęśliwa, z szerokim uśmiechem na malinowych ustach, bez worów pod oczami, w idealnej fryzurze i makijażu godnym pozazdroszczenia. I tak było. Ale się popieprzyło. Wraz z godziną trzecią, dnia piętnastego listopada roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego, Mirabele na świat wydała córkę; takie to małe było i niepozorne, punktów dostało chyba siedem czy osiem, a darło się na cały szpital, wspólnie ze swoją matulą, która, swoją drogą, opuściła tenże świat tego samego dnia, nadal nie wiedząc, że pozostawiła na nim nefilim.



D A P H N E  J A C K S O N
... czyli witamy w anielskim piekle


   Jakoś nigdy nie przejawiała żadnych specjalnych zdolności. Nie potrafiła od małego czytać w myślach, lewitować, władać jakimś żywiołem czy też przewidywać przyszłości. Nowojorski sierociniec jednak trąbił o plotkach na temat cichej, acz niebezpiecznej dziewczyny, wciąż stającej w obronie niewieściej części pokrzywdzonych brakiem rodziny dzieci. Nie było tam mowy o dyskretnym unoszeniu spódniczek, bo zawsze była na straży i ciekawskich biła linijką po plecach, głowie i dłoniach. Nikt nawet nie pomyślał o tym, aby zerknąć przez dziurę pomiędzy ścianami na kąpiące się dziewczęta, bo byli pewni, że jeszcze wyskoczy zza rogu i wydłubie im oczy tak, jak wcześniej zapowiadała. Potem wsiąkła gdzieś; mianowicie trafiła do szkoły. Szkoły, która tak naprawdę od zawsze była jej potrzebna. Dziewczę szybko przekonało się o kilku rzeczach; była do dupy, jeśli chodziło o grę na jakimkolwiek instrumencie, miała cholernie dobrego cela, a umiejętność zaglądania w przyszłość jest tylko zbędnym, przykrym balastem. Kto u licha chciałby znać wyniki meczów na najbliższe dwadzieścia lat?
   Daphne jakoś przebrnęła przez lata szkolne i jakoś udało jej się zapanować nad swymi rzekomymi mocami; nie lewitowała już za każdym razem, kiedy się złościła, a osoby stojące obok niej nie były narażone na zdradzenie swych najskrytszych przemyśleń. Z niewiadomych przyczyn rok po ukończeniu edukacji wylądowała w tej samej placówce jako.. szkolna pielęgniarka. Nie pytajcie, proszę Was. Tak wyszło. No i wychodzi na to, że mają całkiem ładną Pigułę, jeśli tak można to ująć.
   Ni to niskie, ni to wysokie. Takie tam, chyba w sam raz z tym swoim metrem siedemdziesiąt trzy, jednak często zaokrąglanym do osiemdziesięciu przez wspaniały wynalazek; szpilki. Daphne nie posiada żadnych ostrych kątów; pozbyła się ich wraz z piętnastym rokiem i od tej pory zaczęła nawet dbać o swoją sylwetkę, coby żaden tłuszcz na jej idealnym ciałku na długo nie zagościł. Zasadniczo, to dziewczyna w ogóle dba o swój wygląd. Nie nakłada na swoją sercowatą twarzyczkę tapety, a jedynie subtelnie podkreśla i tak już krwistoczerwone, pełne usta, czy też piwne, kocie oczy. Ciemnobrązowe kosmyki otulają jej szczupłe ramiona, a pojedyncze nawet opadają na jej wydatny biust; zawsze wydają się błyszczeć, są przeczesane, rzadko jednak spięte, chociaż i to się czasem zdarzy. 

   Wbrew temu, jak wygląda i jaką odzież na siebie zarzuca, nie należy ani do sztucznych panienek, ani do usilnie wyniosłych dam. Wrażliwe dziewczę, tak naprawdę, chociaż bywa uparta, nieznośna i kłótliwa. Wzrusza się widząc cudzą krzywdę i nie może przejść obok niej obojętnie, chyba, że taki był jej cel. Raz potrafi pokazać się jako wesoła, nieco nierozgarnięta altruistka, innym razem jako zadufana w sobie samotniczka. Wszystko zależy od towarzystwa i tego, czy poczuje się pewnie na danym gruncie, bo Daphne mimo chłodnej, pewnej siebie postawy, tak naprawdę jest cholernie nieśmiała. Jest kilka rzeczy niezmiennych. Na przykład jest strasznym śpiochem. Potrafi się przez to spóźnić, niezależnie od tego, o co chodzi. Najgorszym jest jednak w tym to, że nie może z tego powodu nieraz zjeść śniadania; a to żarłok niesamowity jest, powiadam Wam. Co za tym na szczęście idzie, wspaniała kucharka. Ogólnie jest jak do rany przyłóż, o ile Cię lubi, bo możesz sobie w ten sam sposób zafundować przepyszny obiad w jej domku wraz z opatrzeniem każdej ewentualnej rany. Spróbuj jednak zrobić coś jej przyjaciołom, a Piekło na Ziemi masz gwarantowane, bo z pewnością dopnie swego i zemści się po stokroć.






DAPHNE ERIS JACKSON

22 LATA; 15.11. 1990, NOWY JORK

SZKOLNA PIELĘGNIARKA; DOMEK NUMER JEDEN; NEFILIM

HETEROSEKSUALNY LEP NA FACETÓW



ALBUM
BLISCY
ZAPISANE





[Karta jest taka tylko po to, aby opublikować ją przed czternastym. Poprawię, jak tylko wrócę. Jak na razie nie odpowiadam za to coś powyżej, o. Na wątki i powiązania chętna, jak dla mnie to możecie ja nawet durną kawą oblewać, byleby przyzwoicie długo to opisywać. Naprawdę, nie przeszkadzają mi słowotoki. Z drugiej strony ostrzegam, że nie zawsze jestem w stanie się odwdzięczyć, za co z góry przepraszam.
Na zdjęciach Behati Prinsloo, cytaty z piosenki BOMV podanej w karcie.]

poniedziałek, 9 lipca 2012

"Angels, they fell first, but I'm still here"*


Hayden Demillo
Inkub od ponad czterech wieków zamieszkujący ciało dwudziestoletniego Amerykanina.
Zamieszkujący pokój numer 14 na II piętrze.
Biseksualny

Za każdym razem gdy na niego patrzysz widzisz innego człowieka. Bo nikt tak jak on nie potrafi przywdziać tylu różnych masek. Nie wiadomo, czy ktoś kiedyś widział, jaki jest naprawdę. 
Ale jeśli chcesz.... Opowiem Ci. Ale do tego trzeba będzie się trochę cofnąć.

Gdy opowiada o sobie, to nie o Navidzie Regardzie, szlachcicu żyjącym w XVI wieku, który podpisał pakt z diabłem, by stać się tym, kim jest teraz, tylko o Haydenie Demillo, urodzonym w Nashville, światowej stolicy muzyki country. Dlaczego? "Tego nie wie nawet sam Sauron" jak to mawia pewna znana mu osóbka. 

Uliczny grajek i nauczycielka z prywatnej szkoły. Para pozornie zupełnie do siebie nie pasująca. Bo kto nie wie, że pozory mylą? Dwoje ludzi z zupełnie różnych światów, którzy odkryli wspólne szczęście. A przynajmniej na jakiś czas. Bo gdy pewnej zimowej nocy z dwudziestego szóstego na dwudziesty siódmy luty przyszedł na świat chłopiec akcentując to głośnym płaczem i krzykiem, szczęście legło w gruzach. Bo kto się teraz nim zajmie? Wiecznie zajęta matka czy ojciec lekkoduch traktujący dom jak hotel, byle tylko zjeść i się przespać?

Tak, typowa historia typowej rodziny, jestem prawie pewien, że tak pomyślałeś. Rodzice wychowywali Haydena, bo tak nazwali swojego syna, tylko na tyle, żeby był samodzielny i mieli z nim spokój. 
Siedmioletni chłopiec zakochał się w tym, co robił jego ojciec. 
Muzyka stała się jego przyjaciółką, powierniczką, kochanką. 
Płaczliwe nuty saksofonu, delikatnie trącane palcami struny. To było to, czego mógł słuchać godzinami. Zaprzyjaźnił się ze starszym właścicielem sklepu muzycznego, który najpierw dawał mu różnego rodzaju książki, o Hendrixie, Santanie, Cobainie i innych wielkich. A gdy podrósł, wypożyczał mu pierwsze instrumenty. 


W wieku osiemnastu lat do jego utalentowanych palców dołączył też głos. 
I to był zdecydowanie dobry duet, bo Demillo ma przyjemnie niski, odrobinę mruczący głos o ciemnej barwie. Wielu już powalił na kolana, gdy w zadymionym klubie, nad szklanką ulubionego alkoholu i z ukochaną gitarą wyśpiewywał klimatyczne ballady. 

Metr dziewięćdziesiąt osiem chodzącej tajemnicy. Tak, facet ma prawie dwa metry i dobrze mu z tym. Lubi patrzeć na ludzi z góry, dosłownie i w przenośni. Jasne, szarozielone oczy, kontrastujące z czarnymi, wiecznie czesanymi wiatrem włosami. Ciało o muśniętym słońcem odcieniu, umięśnione, na obu ramionach tatuaże.

Zimny drań, egocentryczny dupek, hedonista, co raczej nie jest niczym dziwnym w jego "profesji", którą nawiasem bardzo lubi. 

Z dodatkowych informacji można wiedzieć to, że ma uczulenie na koty, pachnie kakao i wanilią, jedynymi rzeczami o jakie dba i jakie wzbudzają w nim jakiekolwiek większe zainteresowanie są instrumenty. 

[ No to się witam się. Mam nadzieję, że moja szanowna siostra nie obrazi się za to, że została zacytowana :) Karta jest przeniesiona z innego bloga, na którym piszę. Wątków chcę, a pytanie o nie irytuje mnie strasznie, więc jak ktoś ma ową chęć, niech po prostu zarzuci pomysłem albo zacznie. Zacząć mogę też, ale czasami marnie z pomysłami. Na blogu będę raczej popołudniu, bo nie wszyscy niestety mają wakacje. Na zdjęciach Oliver Goodwill a cytat pochodzi z piosenki Nigthwish - End of all hope. ]





"Uważaj o co prosisz, bo jeszcze to dostaniesz"

Valentine
Morgenster

Rasa: Wampir
 Wiek: 28 lat (fizyczny), 992 lata (rzeczywisty)
Pochodzenie: Düsseldorf (Niemcy)
Zamieszkuje: Domek nauczycielski nr 3.

Fragment artykułu profesora Metza, analizującego historię tajemniczych postaci i istot fantastycznych:
     "Urodzony w roku tysięcznym, dwudziestego marca w jednym z krajów europejskich. Powiadali ludzie, że zbyt drobny i chorowity by przeżyć. Miał jednak inne plany niż śmierć, wraz z wiekiem poprawiała się jego odporność i przybierał na wadze. Dzięki ogromnym staraniom matki przetrwał ciężkie lata młodości, uczył się od najlepszych siedząc często w skrytkach pod podłogą i wsłuchując się w słowa nauczycieli kształcących bogatych. Nie miał drogich ubrań, nie posiadał cennych materiałów, pism, ani nic co by w tamtych czasach stanowiło jakąkolwiek wartość. Mając 15 lat pożegnał ojca, którego zabrała nieznana zaraza. Dwa lata później zmarła jego matka. Nie pozostało mu nic. Nie miał domu, gdyż został spalony, a Valentine musiał zbiec. Ruszył w świat. Na swojej drodze mijał wioski, miasteczka i miasta. Patrzył jak rozwija się kultura i nauka, uciekał przed niebezpieczeństwem, patrzył na okrucieństwo władców i strach poddanych. Porządek tego świata wydawał mu się zły (...)
     Na jego drodze stanął mężczyzna, który wydawał mu się niepasującą do tych czasów postacią. przedstawił się jako Aleksander. Obiecał pomóc w dostrzeżeniu innej strony obecnej rzeczywistości. Jako 18-letni nieco naiwny chłopak
Valentine przystał na propozycję. Nie miał nic do stracenia - był włóczęgą, obdartusem, kimś nieliczącym się wcale. Odtąd przemierzali równiny razem dyskutując o ludziach, prawach, zasadach, sztuce i filozofii. To wszystko, jednak nie mogło być zwykłą podróżą. Szli jedynie nocą, za dnia towarzysz znikał. Mówił niewiele, sprawiał wrażenie chorego (...)
     "Przekazałem Ci już wszystkie nauki. Wszystkie reguły i zasady. Jedyne co teraz przed Tobą to wieczna noc i dotarcie do prawdy naszego istnienia." bladym świtem wypowiedział Aleksander ku
Valentine'owi słowa, które spoczywają w jego sercu do tej pory. Rzucił papiery na ziemię i stało się. Roku pamiętnego 1020 Valentine narodził się po raz drugi. Tym razem dla Świata Mroku.
     I znów został sam ze stosem notatek o swojej nowej naturze. Dopiero teraz dowiedział się, co przez to wszystko o czym rozmawiali jego nieżyjący już towarzysz miał na myśli. Od tej przemiany wszystko toczyło się już znacznie szybciej, bardziej logicznie, przemyślanie i bardziej krwawo (...)"

      Jestem dumny z tego, że historia o mnie pamięta, choć boli to, że ludzie sądzą nadal, że jestem istotą fantastyczną. Jestem dziełem chorej wyobraźni, czyż to nie zabawne? Profesor Metz miał okazję mnie spotkać na swej drodze, udawałem wtedy badacza wampiryzmu i angelologii, stąd zna dokładnie słowa które wypowiedział Aleksander. Pamiętam, jak zależało mu na historii jakiejś postaci. Opowiedziałem wtedy o sobie, choć on sam o tym nie wiedział. Profesor poświęcił cały rozdział mojej postaci, ach... wspaniały tekst. Ja jednak poza tym jednym wyjątkiem unikam mówienia o sobie. Obecnie odsyłam do książki, gdzie tych kilkanaście stron to moja przeszłość. Nie każdy musi wiedzieć z kim ma do czynienia, wprost z moich ust.



Jaki jestem?
Sam nie potrafię określić swojej osobowości.
Ot, buntownik i filozof w jednym - rzadko spotykana mieszanka wybuchowa.
Samotnik - z nikim nie współpracuję.
Badacz - ciągle szukam prawdy.
Włóczykij - samotne podróże są dla mnie sensem.
Autor - namalowałem kilka obrazów i napisałem kilka wierszy.
Cham. Prostak. Flirciarz. - dziewczęta mnie kochają
Romantyk - ciii... tylko w głębi skrywam miłość.
Zabójca - nie ma litości, nie ma opanowania.
Krwiopijca - jedynie ludzka krew ma wspaniały smak.



      Przypominają mi się wszystkie podróże, rozmowy z inteligencją tamtych czasów i współczesnych lat. Ciągle gdzieś przed oczami mam moich braci krwi i tylko ich. Nie stworzyłem jeszcze żadnego wampira, bynajmniej oficjalnie nie jestem niczyim stwórcą, nie pragnę mieć dziecka, musiałbym wprowadzić je w świat mroku, a nienawidzę dzielić się tym co wiem. Jestem egoistą. Czarującym egoistą. Kobiet miałem wiele, wszystkie zakochane, aż do śmierci, która tak szybko nadchodziła. Co za ironia losu! Bardziej od ludzi kocham sztukę, filozofię i muzykę. Nie potrafię żyć bez tych trzech dziedzin. Ach, i krew! Jej smak...

"(...) i każda noc była podobna do poprzedniej. Polowanie, śmierć, krew i istnienie obok ludzi, którzy byli ufni, uczciwi, a w jednej chwili tracili wszystko. Zdobył wszystko co tylko mógł. Posiadał kilka domów, bogactwa w wielu skrytkach i bankach. Bezczelny, pewny siebie i ciągle szukający prawdy(...)"

      Łatwo mnie rozpoznać. Wyglądam dość charakterystycznie. Jestem wysokim facetem, dobrze zbudowanym z klasyczną urodą, jednak mój strój zawsze nienaganny. Hipnotyzujące spojrzenie. Uśmiecham się szarmancko ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby. Nawet nie liczę ile mam lat, a ciągle wyglądam jak młodzieniec. Dostosowuję się do otoczenia, ubieram się jak wymagają tego czas i miejsce. Sypiam w trumnie, uwielbiam to i nie planuję pod tym względem wprowadzać zmian, choć wcale nie jestem zmuszony do ciągłego chowania się pod jej wiekiem. Nieśmiertelny i uroczy, a jakże! 


"(...) wyglądał jak anioł, a w nim było jedynie zło i pragnienie krwi. Zatracił zasady, właściwie nigdy ich nie miał, a regulaminy stworzone przez ludzi skutecznie ignorował. Żył dla siebie, chciał żyć dla świata. Mimo zła jakie prezentował, w głębi chciał naprawiać świat, który był niszczony każdego dnia przez ludzi. Ludzka nieświadomość klęski bawiła go (...)"

      Przez wiele lat nieustannie podróżowałem, zwiedzałem najbardziej tajemnicze zakątki świata, jednak najdziwniejsze w tym wszystkim jest, że w końcu przygnało mnie do szkoły. Tylko, co ja właściwie tutaj robię? Z podaniem o pracę wkroczyłem za bramy Szkoły dla Dzieci Nocy. Tak chaotyczny i niereformowalny wampir stara się o posadę nauczyciela. Zabawne, nieprawdaż? Cholerny buntownik, erotoman i fanatyczny miłośnik ludzkiej krwi będzie współpracował z innymi. Mój słowotok do niczego dobrego nie prowadzi... W każdym razie zostałem przyjęty. Będę zamieszkiwać w jednym z tych kiczowatych domków nauczycielskich, choć zdecydowanie wolałbym willę z widokiem na miasto.

      Nie uciekam od ludzi. Bawię się z nimi w dyskotekach, spędzam czas w muzeach i teatrach, gram w kasynach. Śmiertelni i słabi nie przypuszczają, że ktoś obok nich jest taki zagrożeniem. Śmiejemy się razem, rozmawiamy. A potem w ciągu kilku chwil odchodzę nasycony, a ich ciało stygnie. Niestety, mam pewną ułomność - potrafię zakochać się w człowieku śmiertelnym. Czasem przeraża mnie to, jak łatwo daję odejść swojej potencjalnej ofierze tylko dlatego, że mnie urzekła. Nie da się z tym wygrać.

"(...) niejedną kobietę spotkał na swojej drodze, do niejednej zapałał gorącym uczuciem. Były romanse, wielkie miłości i nieskończone flirty. Nie ważne było czy to służka, księżniczka, czy wielka dama. Decydowała uroda. Czasem także uważnie obserwował mężczyzn, kochał ich tak samo jak kobiety, jednak tylko z płcią piękną dochodziło do zbliżeń i rozgorzenia uczuć (...)"

      Śmierć może mi przynieść tylko długotrwały pobyt na słońcu i odrąbanie głowy i ogień, ale czy ktoś będzie chciał mnie zgładzić? Jakby odpowiedź nie brzmiała - nie boję się śmierci, gdyż sam jestem śmiercią.

"(...) prawie tysiąc lat pośród ludzi i innych krwiopijców. Potrafi dostosować się do czasów w których żyje. Samotnik żyjący na własną rękę, choć bracia o nim nie zapomnieli. Zjawia się od czasu do czasu na jakimś spotkaniu. Włącza się w dyskusje, by potem zniknąć im z oczu i znaleźć się w swoim świecie (...)"

     Jestem niezależny, nie na leżę do żadnego klanu czy organizacji, potrafię współpracować z ludźmi, wilkołakami i wszelkiej maści postaciami, które są w stanie zgodzić się na moje zasady. Każda współpraca ma jednak swoją cenę. Tak też było z przybyciem do Oklahomy i tej szkoły. Tylko za namową osoby, której byłem coś winien zgodziłem się przyjąć stanowisko nauczyciela.

"(...) nazywali go Krukiem i Wilkiem, dwa zwierzęta w jednym ciele, i taki był naprawdę. Nikt nie wiedział, która część osobowości obecnie się ukaże. Tajemniczy i opanowany, a jednocześnie dostojny i budzący obawy, a może agresywny, potrafiący zrobić wszystko dla 'swoich'. Każdego dnia był inny, (...)"

      Jestem Valentine . Tak było i tak pozostanie. I choć kiedyś zniknę, kiedyś zginę... Pamięć o mnie zostanie.

___________________________________________
Aktualizacja: 4 września 2012r.
Twarzy użyczył : Jonathan Rhys-Meyers.
Zmieniłam dane postaci i podpis. :)

sobota, 7 lipca 2012

Kroniki Córki Palownika: Początek

      Ciężkie krople deszczu odbijały się echem od ogromnych wiekowych okien. Żarzące się w kominku płomienie obrzucały całe pomieszczenie swoim nikłym, acz przyjemnym światłem. Meble stylizowane na te jeszcze sprzed wojny secesyjnej, stos książek ułożony nieopodal... Iście sielankowa i jakże romantyczna aranżacja. Brakowało jedynie starego jazzu w tle, aby dopełnić ten obraz.
Niestety, zamiast przyjemnych dla ucha melodii, usłyszeć można było brzęk grubych łańcuchów połączony z cichym pomrukiem niezadowolenia.
        -Budzi się – głos stojącego na uboczu bruneta sprawił iż prawie wszyscy obecni zwrócili swoje spojrzenia na Nią. Na właścicielkę burzy poplątanych, kruczoczarnych loków, rozchylonych delikatnie bladoróżowych warg, alabastrowej karnacji i sporej blizny na swojej szyi. Subtelnie zmarszczone brwi świadczyły o próbie stłumienia bólu głowy, który tak nagle ją naszedł. Minimalna wiązka leczniczej magii została puszczona w kierunku źródła tych niedogodności. I niemalże w tej samej chwili jej cała moc została zablokowana.
Zaciśnięcie szczęk, a następnie rozchylenie powiek. O tak.. Zdecydowanie się obudziła.
    Atramentowe, przypominające teraz kłębiące się za oknem chmury oczy rozglądały się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co zakłócało jej magię. Almain numer jeden, Almain numer dwa... Monica. I jeszcze jedna. Nie, coś tu nie pasowało... Ale nie to było jej największym problemem. Chociaż... Gdzie się ona pojawiała, tam wszystko się komplikowało. Powtórka z rozrywki? Prawdopodobnie.
        Wtedy dostrzegła siedzącą poza kręgiem jasnowłosą dziewczynę. Ale to nie ona przykuła jej uwagę. Bardziej znaki rozrysowane na drewnianej podłodze.
Nie uszło to oczywiście uwadze bruneta, który bez skrupułów wpatrywał się w więzioną kobietę.
-Witaj, Śpiąca Królewno. Wybacz za niedogodności, ale wolałbym pozostać w całości podczas naszej rozmowy... – Arogancki ton i sposób w jaki na nią patrzył... To działało jak czerwona płachta na byka. A szczególnie w chwili, gdy mieli do czynienia z kimś takim, jak Ona.
- Nie wiem, czego chcecie, ale to co robicie, nie należy do rzeczy rozsądnych – odparła chłodno, niemalże obojętnie. Pomimo tego, że była przywiązana do fotela, miała na tyle swobody, aby zarzucić nogę na nogę, nieco też eksponując swoje dolne kończyny. Brakowało jeszcze skrzyżowania rąk dla efektu.
        - Rozumiem, że nie będziesz rozmawiać po dobroci... – Mruknął z nieco ironicznym uśmiechem.
- Nie rób nic głupiego – rzucił młodszy z Almainów. Jego brat jednak zareagował cichym prychnięciem i  pełnym pogardy spojrzeniem. Bezceremonialnie wszedł wewnątrz kręgu. Odważny, pomyślała z niejakim rozbawieniem, co dla normalnego człowieka byłoby zupełnie nie na miejscu. Wtedy poczuła chłodne, zaciskające się na jej przegubach w żelaznym uścisku dłonie dhampira. Zaciśnięte zęby świadczyły doskonale o bólu, jaki jej sprawiał. Ale to była Ona! Przecież nie będzie się bała byle półpijawy, która myśli, że takimi gierkami sobie z nią poradzi.
- A teraz, powiesz mi, kim tak naprawdę jesteś. A raczej, czym... Bo twoja krew jest zbyt... – pochylił się nad jej szyją, napawając się zapachem, który wydzielała. Niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju. Pieprzony wampir...
  - Eugene! – Kobiecy karcący krzyk oderwał dhampira od skóry nieznajomej. Niezadowolenie było tak widoczne na jego twarzy, jak obrzydzenie ze strony brunetki. Książkowe przedstawienie niechęci. Ta mała blondyneczka jednak potrafiła nim potrząsnąć. Musiała się jej później przyjrzeć...
  - Już... – Ponownie oparł swoje dłonie na nadgarstkach więzionej kobiety. Tym razem jego spojrzenie stało się zupełnie inne. Nęcące, hipnotyzujące, a błękit jego tęczówek... – Teraz powiedz. Kim jesteś? Skąd znasz Antona? – A ten głos... Tak spokojny, przyjemny, przyprawiający o dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Aż nie potrafiła się oprzeć chęci odpowiedzenia na jego pytania.
  - Nazywam się Blanka Marishka Tepes. Urodziłam się w 1456 roku w Hospodarstwie Wołoskim. Jestem przybraną córką Vlada Tepesa znanego również jako Vlad Palownik czy też Dracula...
  Miny zebranych mówiły niemalże wszystko. Od zaskoczenia, po zmieszanie słowami panny Tepes. Spojrzenie Eugene'a skierowane ku swojemu bratu mogło znaczyć tylko jedno: mieli do czynienia z kimś o wiele starszym niż którekolwiek z nich. Co równało się jeszcze większym kłopotom, w jakie wpadli.
  - A jak poznałaś Antona? – Kolejne pytanie zadane przez Eugene'a sprawiło, że przez moment się zastanowiła, jakby próbowała umiejscowić wszystko w czasie. Jej spojrzenie stało się puste, beznamiętne. Jakby to, co sobie przypomniała było aż nazbyt drastyczne i nieprzyjemne dla niej samej. Jednak odpowiedziała.
  -To był grudzień 1474 roku...
________________
Jako, że postać Antona została przejęta, mogę też dodać tę notkę, która będzie czymś w rodzaju wstępu do życiorysu naszej pokręconej, lodowatej panny Tepes.
Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Was już samym początkiem. 
A dedykacje... Dla autorek Alexa, Antona i Katherine, o.

- A co jeśli przedawkujesz obojętność ? - Zacznę Cię jawnie tępić, a tego nie chcesz, uwierz mi.



Nie jesteś odporny na krytykę, ironię i poniżanie? W takim razie nie chcesz mieć do czynienia z niejakim Antonem Lostbonem, więc zbieraj tyłek i nie pokazuj się tu więcej. Drogie panie, oczekujecie niegrzecznego, potarganego romantyka z papierosem w ustach, który gotowy jest was zabrać na jakże wspaniałą i zaskakującą kolację przy świecach? Wam w takim razie też podziękujemy. Nie łudzcie się, że szmaragdowe oczęta naszego sześcio-wiecznego wampira spojrzą na was przychylnie, a już tym bardziej z uczuciem. Nie zniechęciłyście się? Kręci was typ nieustępliwego, zimnego drania? Chcecie podczas namiętnego stosunku wplątać palce w kasztanowe włosy Lostbone'a. Proszę bardzo, próbujcie, jednak nie gwarantujemy zwrotu kosztów za chusteczki i zabieg aborcji. Po prostu z góry ostrzegam, to nie jest dobra sztuka. Spojrzy na was z góry i bynajmniej nie chodzi tu o fakt, iż mierzy prawie dwa metry wzrostu, zlekceważy albo wykorzysta. Przecież nie ma sensu tracić czasu i energii na wydobywanie z siebie jakichkolwiek uczuć, prawda?





- Zawsze taki byłeś?
- Jaki?
- Brutalny i bezlitosny.
- Och błagam, ranisz me ser.... Ach, byłbym zapomniał, ja nie mam serca.                         



Patrząc na niego zastanawiasz się, czy ten dobrze zbudowany brunet zawsze zachowywał się jak dupek? Przyglądasz się dokładniej i zauważasz blizny na prawie całym ciele. Może to przez nie i wydarzenia związane z ich powstaniem? Niestety, muszę państwa rozczarować. Odkąd pamiętam, Anton jest i był wspomnianym dupkiem. Bądźmy nieco bardziej wyrafinowani, zastąpmy słowo "dupek" nie do końca go opisującym, ale nieco bardziej kulturalnym przymiotnikiem "oziębły". Tak więc jest "oziębły" od czasów przemienienia w wampira. Cóż za wspaniały przypadek z użyciem słowa "oziębły" tuż obok "wampir". Jednak zostawmy zagadnienia leksykalne. Co takiego spowodowało, że Lostbone stał się zwykłym, płatnym mordercą? Otóż wiódł przyzwoite, choć może nieco nudne życie na zamku Vlada Tepesa. Książe? Ależ skąd, syn najzwyklejszego sługi. W takim razie można zrobić z nim wszystko, czyż nie? Przecież to zwykłe ścierwo... Zabawmy się i stwórzmy wampira, żeby następnie zabrać się za tworzenie innych dziwadeł! Świetna zabawa, prawda? Takim sposobem w wieku lat dwudziestudwóch Anton Milić, obecnie Lostbone, został nieśmiertelnym i umożliwił
"narodziny" tranglum w postaci Blanki Tepes, którą po dziś dzień ściga. Przeklęty mieszaniec! Nienawiść do potomkini Vlada wzniecił iskrę nienawiści do wszystkich mieszańców.


"Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem"
- To ci pech, stałem się potworem jeszcze zanim zacząłem je tępić.


Bystry czytelnik z łatwością więc domyśli się, czym zajmuje się nasz prawie 600-letni wampir. Jednak jeżeli nie należysz do tej grupy, już tłumaczę. Anton to nikt inny jak łowca i to niezwykle biegły i zaangażowany w swój fach. Nie niszczy jednak wszystkich, tak zwanych "Dzieci Nocy". To nie możliwe, musiałby zabić, a raczej unicestwić także siebie, a to jakoś nie szczególnie wchodzi w grę. Działką bruneta są rasy mieszane, do których ma uraz i wstręt. Wciąż nie zaprzestał poszukiwań Blanki Tepes, która jest jego odwiecznym i głównym celem. Strzeż się, w końcu cię znajdzie.


W skrócie:
Imię i Nazwisko : Anton Lostbone (Milić)
Wiek : 558 lat wampirzych (ur. w 1454) fizycznie 22 latek
Pseudonim : Nex, co po łacinie oznacza po prostu mordować. Chyba nie trzeba tłumaczyć genezy takiego a nie innego pseudo.
Rasa : Wampir
Profesja : Łowca, z nastawieniem na rasy mieszane. Nie uczęszcza do szkoły, to raczej oczywiste. Kręci się w jej pobliżu, wkradając się jeżeli nadarzy się okazja.
Dodatkowo: 
- Pali. Nie nie, to nie nałóg, przecież wampir nie może uzależnić się od czegoś tak błahego. To raczej przyzwyczajenie i próba choć częściowego upodobnienia się do rasy ludzkiej

- Zwierzęta? Nie ten adres, nie bawimy się w schronisko.
- Nie dziw się, jeżeli po prostu cię zignoruje, to u niego najnormalniejsza reakcja.


piątek, 6 lipca 2012

Can you feel a little love?


It sucked you in, it dragged you down
To where there is no hallowed ground
Where holiness is never found




Koligacje











Niby zwykły, dwudziestopięcioletni mężczyzna. Dokładnie piętnaście po ósmej opuszcza swój niewielki domek i kieruje się w stronę szkoły. Szkoła jak szkoła, dosyć sporych rozmiarów budynek, niby zwykła placówka z internatem. Wchodząc do środka mija kilku uczniów, na których powitanie reaguje tylko lekkim, praktycznie niezauważalnym skinieniem głowy. Niby zwykła młodzież. Wszystko jest tu jakieś niby, jednak właśnie - dla nich co nic dziwnego.

Paying debt to karma
You party for a living
What you take won't kill you
But careful what you're giving

Nikt nie wie skąd się wziął. Nikt nie wie jaki jest. On sam mało mówi o przeszłości, skupia się tylko na tym co tu i teraz. Od jakiegoś czasu bowiem docierały do niego pogłoski o pewnej szkole, niestety na ucznia był za stary. Mimo to pewnego dnia pojawił się i poprosił o posadę nauczyciela. Dlaczego? A kto to wie, po prostu miał taki kaprys. A że jest wielkim egoistą, zawsze robi to, co mu się pomyśli. Tylu młodych i zdolnych skupionych w jednym miejscu jeszcze nie spotkał, więc jak na razie posada ta bardzo mu odpowiada. Oczywiście nie ze względu na pensję, pieniędzy ma aż nadto. Mimo to nie lubi osiadłego trybu życia, dlatego zawsze po lekcjach, dzięki nadnaturalnym mocom, przenosi się w bardziej atrakcyjne miejsca, gdzie nie żałuje sobie używek.
Ale skupmy się na tym, co jest teraz. Otóż pan Meiden nie należy do tych dobrych, na co często wskazuje jego dość niewinny wygląd. W sumie błękitne oczy i blond kosmyki zwykle kojarzą się z człowiekiem budzącym zaufanie, ale on to tylko sprytnie wykorzystuje. Swoim urokiem osobistym zwabia ofiarę, aby potem bez skrupułów posiąść ją i zabić. Z zimną krwią, z uśmiechem satysfakcji na pięknej twarzy.
Pewnie pojawi się teraz pytanie: ''A jakieś uczucia? Przecież człowiek musi coś czuć.'' Otóż macie rację. Jednak nikt nigdy nie mówił, że Mattias jest człowiekiem. On nic nie czuje, no, może poza samozadowoleniem i egoizmem. Czasem też jest nieco narcystyczny, ale tylko troszeczkę. Podsumowując: idealny mężczyzna o złym wnętrzu - marzenie każdej kobiety.

Can you feel a little love?
Can you feel a little love?


Imię: Mattias
Nazwisko: Meiden
Rasa: Demon
Wiek fizyczny: 25/26 lat
Wiek rzeczywisty: ok. 2000 lat
Domek: nr 6
Orientacja: Heteroseksualny
Stan cywilny: Kawaler

Dream on, dream on...


[Witam wszystkich bardzo serdecznie ; )) Miał być czarodziej, wyszedł demon, jednak myślę, że to bardziej do niego pasuje. Na zdjęciach oczywiście Alex Pettyfer, a pochodzą one z weheartit.com. Na wątki jestem chętna, a jeśli idzie o powiązania to im dziwniejsze tym lepsze. Karta jest jaka jest, krótka i nic w niej nie ma, jednak ulegnie to zmianie. Ta wersja jest tymczasowa, bowiem chciałam jak najszybciej dodać postać, gdyż przez jakiś tydzień nie będę miała w ogóle czasu. Jednak potem wszystko pozmieniam. A i cytaty pochodzą z utworu Depeche Mode - Dream On.
I bardzo przepraszam Kochanie za zasłonięcie Twojej jakże ślicznej notki <3]

czwartek, 5 lipca 2012

Podróż w przeszłość..

Tekst został napisany już w kwietniu, lecz sobie tak czekał na odpowiednia chwile. Z góry przepraszam, za taką beznadziejność. Ową notkę dedykuje Panu Matthew,  bo jak mu ją wysłałam nie zlinczował mnie , że wykorzystałam jego osobę. Masz taki prezencik od Katherine i nie mów, że jest taka zła o.






Posłuchaj
Wspomnienia są jak perły: mają w sobie coś z klejnotów i coś z łez


 Promienie porannego, jeszcze bladego i śpiącego słońca leniwie przebijały się przez chmury. Obdarzały one tafle spokojnej wody, która pod ich wpływem niesamowicie się mieniła. Wszystko powoli budziło się do życia. A być może wszystko chwilę stanęło w miejscu? Być może dla niej tak.
-Matko! Spójrz tylko! W końcu opanowałam go!-Krzyknęła podekscytowana dziewczynka galopując na swym białym koniu. Kochała te zwierzęta. Mogła spędzać z nimi cały dzień pielęgnując i karmiąc je. -Brawo Katherine nie trać nad, nim kontroli!-Zawołała rudowłosa kobieta. Dziewczynka galopująca na koniu była jej młodszą wersją. Te same włosy, te same oczy. Tak, to była Estera, jej matka. Jako, że poprzednie jej dzieci a była ich jeszcze dwójka zmarły przy porodzie obecna córka była jej oczkiem w głowie. Po chwili dziesięcioletnia rudowłosa pieguska zsiadła z konia i pobiegła do swojej matki, która wzięła ją w swoje matczyne ramiona. - Mówiła, że Ci się uda.-Szepnęła głaskając dziecko po włosach.-Jestem z Ciebie dumna Katherine...
Samotna łza uderzyła odłamki marmurowej płyty . Wokół panowała cisza i pustka. Przyjemny lekki wiatr owiewał bladą, niczym porcelanową twarz kobiety stojącej przy grobie. Rozwiewał także jej gęste, rude włosy. Stała samotnie trzymając dwa bukiety czerwonych róż. Swym szklistym, soczyście zielonym kocim wzrokiem wpatrywała się w marmurowego anioła trzymającego płytę z wygrawerowanymi w pół startymi, lecz widocznymi napisami.
Estera & Christopher Vilberg
Bene quiescas *
Patrzyła na napisy jakby czytając je od nowa. Literka po po literce. Wreszcie odważyła się tu przyjechać. Do Oslo, jej dawnej Christiany, jej dawnego domu. Samotnie bez nikogo. Towarzyszyła jej jedynie cisza otulająca jej osobę oraz myśli, które kłębiły się w głowie rudowłosej. Setki, tysiące pytań pozostających już na zawsze bez odpowiedzi. Dręczące ją " A, bo byłoby, gdyby..." Ach, gdyby mogła cofnąć się do tych wspaniałych lat... Gdyby tylko mogła, choć przez chwilę tknąć życie w tych, na których jej zależało. -Jeg elsker dere**-Szepnęła i ucałowała kwiaty, po czym złożyła na grobie rodziców. Gdyby teraz miała serce pękło, by jej na miliony kawałków. Przed opuszczeniem zabytkowych bram cmentarza zatrzymała się także przy grobie państwa Knight. Opuszczając to smutne i jakże bolesne miejsce skierowała się w obrzeża współczesnego Oslo, gdzie w dawnej , starej Christianie miała tam dom. Będąc już niedaleko zatrzymała się na zielonej polanie koło rzeczki. Lustrowała wzrokiem dobrze znajome jej miejsce. -Nie, nie Matt! Nie wrzucisz mnie do rzeki! Nie ma mowy mój drogi!-Krzyknęła roześmiana, młoda kobieta uciekając, ile sił w nogach. Długa suknia jej nawet nie przeszkadzała. Była szybka, bardzo szybka. -O rudowłosa Pani! Zaczekajże chwilę!-Zawołał przystojny brunet goniąc swoją towarzyszkę. Przy okazji wywrócił się na stóg siana. Dziewczyna po chwili zatrzymała się i roześmiała w głos zbliżając ku leżącemu młodzieńcowi. - Nigdy mnie nie dogonisz.-Roześmiała się i wyciągnęła w jego stronę dłoń, na co ten złapał ja i przyciągnął do siebie. -Katherine , nie uciekaj przede mną.-Szepnął miękkim głosem, od, których przeszyły ją przyjemne ciarki. Ona nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła mu w oczy z łagodnym wyrazem twarzy i przejechała dłonią po jego policzku.
Katherine uśmiechnęła się do swoich wspomnień ze łzami w oczach. Doskonale pamięta ten dzień. Jakby to było wczoraj. Dlaczego nie została przy boku Matta? Czemu Kurt ja hipnotyzował? Nie dał jej wolnego wyboru. Przecież miała prawo żyć jak chce, z kim chce. Przez niego wiele straciła. Straciła wszystkich. Rodziców, Matta, całe szczęście. Błądząc wzrokiem po polanie w oddali zauważyła gmach starego, lecz jakże pięknego pałacyku oraz stojące niedaleko ruiny domu. Usiadła na trawie wpatrując się utęsknionym wzrokiem na swój dom. Po chwili schowała twarzy i zapłakała cicho. Bała się tam pójść. Nie miała odwagi, Tęsknota za dawnym życiem była silniejsza. A ona musiała iść do przodu. Musiała to przetrzymać, przezwyciężyć. Żyć, o ile można było to nazwać życiem

* W jęz. łacińskim - Spoczywaj(cie) w pokoju 
** W jęz. norweskim - Kocham Was.